31 grudnia 2018

Twarz o kształcie znaku zapytania


 

Ten tusz jest do dupy. Trudno, rzęsy muszą mi to jakoś wybaczyć. Ostatnie zerknięcie w lustro, a potem na telefon. Zero nowych maili. Dlaczego, cholera, nie odpisuje? Dobra, będę się zastanawiać w drodze do pracy. Kolejna motywująca lekcja angielskiego rozbrzmiewa mi w bębenkach, gdy moje zaspane i zdemotywowane ciało mknie do Fabryki. To miały być ostatnie miesiące tutaj, przy tym biurku. Tymczasem loguję się, poprawiam błyszczyk (nawilżone usta na pewno nie zaszkodzą) i otwieram tabelunie na poranny statusik.

Zazwyczaj po budżetowej spowiedzi u Wielkiego Wodza mój organizm ogarniała fala z jednej strony ulgi (porównywalnej z wysiłkiem, który organizm musi włożyć w strawienie 3-daniowego obiadu - wiem, nie pochwaliłby tego żaden ziemski dietetyk), a z drugiej strony lekkiej ekscytacji związanej z możliwością popchnięcia pewnych spraw do przodu. Gdyż po pierwsze, zazwyczaj ludzie chcą posuwać do przodu, wiadomo. Po drugie, tak, niektórym korpoczłowiekom zależy na oliwieniu maszyny, która ich karmi. Zaskoczenie, co?

Tym razem jednak obydwoje opuściliśmy gabinet lekko zmieszani. Nie, to nie to, co wyobraźnia sugeruje. Dzieli nas 20 lat różnicy wieku, 60 kg wagi, 25 cm wzrostu i 1 czujna żona. Łączy nas tylko dawca comiesięcznych przelewów, znaczy się pracodawca. W tej sytuacja, jaka powinna być więc prawidłowa odpowiedź na pytanie „Uciekamy razem?”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz